W Menażkach brało udział 32 prelegentów na 24 prezentacjach. Nadesłano 54 zgłoszenia.
Konkurs zaplanowano na 2 dni. Każdy podróżnik miał 30 minut na zaprezentowanie swojej podróży. Czas ten wykorzystali na pokazy zdjęć oraz krótkich filmów, przeplatanych anegdotami i ciekawostkami towarzyszącymi im podczas wyjazdu. Po zakończeniu danej prezentacji publiczność oceniała ją na specjalnie przygotowanych kuponach. Ostatnim etapem wydarzenia było przyznanie nagrody głównej oraz dodatkowych wyróżnień. Wśród publiczności biorącej udział w głosowaniu rozlosowano nagrody rzeczowe w postaci książek podróżniczych.
Publiczność najwyżej oceniła następujące prezentacje (według zdobytych punktów)
NAGRODA GŁÓWNA – Karol Janas „Od Kanady do Australii”.
Pan Karol otrzymał 500 zł na kolejną podróż oraz szereg nagród rzeczowych ufundowanych przez sklep Kompas i księgarnie Muza i Bernardinum.
I wyróżnienie – Adam Kempisty i Mateusz Siwiela „Eurotrip”
II wyróżnienie – Jan Faściszewski „Rowerowa wstęga Bałtyku”
Wyróżnienie organizatorów dla prezentacji z dużym poczuciem humoru – Daniel Kasprowicz „Misja Madagaskar”
PROGRAM I OPISY PREZENTACJI
Menażki 2011 – Studenckie Nagrody Podróżnicze
17-18 grudnia 2011 r. (sobota – niedziela)
Wydział Filologiczny UG,
ul. Wita Stwosza 55, Gdańsk
Wstęp wolny.
PROGRAM PREZENTACJI, czyli
30 minut dla każdego na podróż roku…
17 grudnia 2011 r. (sobota)
11.30-11.45 Start
11.45-12.15 Miesiąc stopem przez Europę – Beata Targosz, Mateusz Sawicki
12.25-12.55 Czarnobyl – Katarzyna Bieńczyk
13.05-13.35 Eurotrip – Adam Kempisty i Mateusz Siwiela
13.35-13.50 Przerwa
13.50-14.20 Gran Colombia – wyprawa do Wielkiej Kolumbii – Anna Sirojć, Marlena Fornalczyk
14.30-15.00 Rowerowa wstęga Bałtyku – Jan Faściszewski
15.10-15.40 5 kobiet i Gruzja – Agata Blacharska
15.40-15.55 Przerwa
15.55-16.25 Misja Madagaskar – Daniel Kasprowicz
16.35-17.05 Autostopem ku Wolności – Paweł Bartnik i Aleksander Adamus
17.15-17.45 Laos, Tajlandia, Malezja – Agata Zmysłowska
17.45-18.00 Przerwa
18.00-18.30 Od Kanady do Australii – Karol Janas
18.40-19.10 Afryka dzika- czyli Kenia, Tanzania i Zanzibar po ślubie – Natalia Gwiaździńska
19.20-19.50 Indie – Marcin Goraj
19.50-20.00 Zakończenie
18 grudnia 2011 r. (niedziela)
12.00-12.15 Start
12.15-12.45 Główny Szlak Beskidzki – Kamil Jachimowski i Monika Wróbel
12.55-13.25 4 Blondynki i Ruda dookoła Zelandii – Agnieszka Piekło
13.35-14.05 Pod Baranią Skórą – Gruzja 2011 – Adam Biernat
14.05-14.20 Przerwa
14.20-14.50 W pogoni za żonglerką – Rafał Polakowski
15.00-15.30 Wyprawa Krym – Kamila Dziemian i Cezary Buszko
15.40-16.10 Indie w pojedynkę – Aleksandra Kożyczkowska
16.10-16.25 Przerwa
16.25-16.55 Birma: zamknięty kraj otwartych ludzi – Marcin Stencel
17.05-17.35 Gruzja Autostoptrip – Tomasz Werchowicz, Ania Interewicz
17.45-18.15 Kierunek Bliski Wschód – Bogusia Wiese
18.15-18.30 Przerwa
18.30-19.00 Rejs po wielkiej pętli mazurskiej – Adrian Wiecierzycki
19.10-19.40 Meksykańska orbita – Michalina Kalenik
19.50-20.20 Niesycylia znaczy Kampania – Anna Sabała i Piotr Szmyt
20.20-21.00 Rozdanie Nagród i Zakończenie
————————————-
21.30 Afterparty w klubie X2
INFORMACJE DODATKOWE
Miesiąc stopem przez Europę – Beata Targosz, Mateusz Sawicki
Czasami historia jest nie warta uwagi, a upamiętniają ją setkami zdjęć. Nasza podróż to wręcz tysiąc fotografii,ale to nawet nie namiastka wrażeń danej chwili. Myślę, że zaczęło się od nocy w lesie pod Berlinem. Autostopem dostaliśmy się do dworca. Wiózł Nas Polak,
życzył powodzenia w Amsterdamie. Dwa dni poźniej noc przywitała nas posrod amsterdamskich uliczek i pubow(raczej kawiarni), pożegnała na lotnisku. Nigdzie nie lecielismy! To był Nasz drugi nietuzinkowy hotel. Ledwo żywi ruszyliśmy do Belgii.
Z okazji Naszej prezydencji w Unii zwiedziliśmy Brukselę. Ciekawe czemu tam tak dużo cyganów? Tam są chyba wszyscy. Poznaliśmy nawet kilku polskich budowlancow którzy zaprosili nas do siebie. Później była Francja. Nie pytajcie o szczegóły.
Przejechaliśmy Paryż wzdłuż i wszerz. Później Orleo, miasto Joanny D’Arc. Pobyt we Francji to wachlarz spotkań i emocji . Od artystycznej enklawy w Orleanie , po bogatego biznesmena , ktory opłacił nam nocleg w hotelu. Pojechaliśmy do Hiszpani. Pływaliśmy w ocenie, byliśmy w Bilbao, opalaliśmy się, zarobiliśmy na złodziejach z Maroca, opalalismy sie..
Wrociliśmy do Francji przez Andorę w której szukaliśmy pracy.. Koniec końców kupiliśmy tanie papierosy , by zarobić na nich w drogiej Francji. Udało się!
Przez Francję do Luksemburgu. Warto zatrzymać się w Metz, do którego dostaliśmy sie autostopem z człowiekiem, który pokazał Nam niemal całe miasto i zaprosił Nas na kolacje do siebie. Po kolacji zaproponował Nam nocleg. Zasneliśmy szybko. Obudziliśmy sie, gdy kończył suszyć Nam pranie. Luksemburg to poszukiwanie pracy i mozolna droga w strone Polski. Ostatniej nocy na stacjii w Niemczech traciliśmy siły. Równo trzydziestego dnia wróciliśmy do Gdańska. Miesiąc stopem przez Europę. Krócej się nie dało.
Czarnobyl – Katarzyna Bieńczyk
Swoją fascynację do opuszczonych budynków, fabryk, kamienic odkryłam 3 lata temu. Urzekła mnie ich tajemniczość, historia zapisana w murach tych obiektów. Regularne moje wizyty w takich miejscach sprawiły, że ciągle potrzebowałam czegoś nowego, więcej doznań, więcej adrenaliny. I wtedy w mojej głowie zakiełkował pomysł – Czarnobyl! No tak, gdzie indziej, jak nie tam, poszukiwać niezapomnianych wrażeń? Wszystko potoczyło się już niezwykle szybko. Rezerwacja, pakowanie walizki, kupno przewodnika. I tak oto, po 20 godzinach podróży stanęłam na granicy Zony – przy pierwszym checkpoincie, gdzie niezwykle dokładnym sprawdzaniem naszych pozwoleń, przepustek i dokumentów rozpoczął się jeden z najbardziej niesamowitych dni w moim życiu. Gdybym dwoma słowami miała określić to miejsce powiedziałabym – przerażająca cisza. Podczas wycieczki zwiedziliśmy obiekty takie jak hotel, szkoła, szpital, wesołe miasteczko, basen – każde z nich wywarło na mnie takie wrażenie, że jeszcze długo po opuszczeniu Zony nie byłam w stanie ująć w słowa mojego poruszenia. Obiad w robotniczej stołówce, kolejne kontrole dozymetryczne, pochylenie głowy przed każdym z pomników upamiętniających największą katastrofę jądrową, a na koniec – niejako gwóźdź programu – reaktor nr 4, którego widoku i tego, co wtedy czułam nie jestem chyba w stanie opisać do dziś. Setki zdjęć, tysiące kilometrów i świadomość, że w wieku 20 lat odbyłam swoją podróż życia. To coś, czego nie zamieniłabym na nic innego.
Eurotrip – Adam Kempisty i Mateusz Siwiela
Sposób podróży: autostop;
Czas podróży: 3 tygodnie;
Zwiedzone miejsca: Niemcy Holandia ( Groningen, Amsterdam), Belgia (Antwerpia, Bruksela), Francja ( Paryż, Nicea), Hiszpania ( Barcelona, Blanes), Czechy ( Praga)
Liczba pokonanych kilometrów: 5000 km;
Ilość zatrzymanych samochodów: 30;
Noclegi: namiot, ławka, hostel
Dwóch statystycznych studentów wybrało się na Zachód Europy – tak, nic nadzwyczajnego, wszak od obalenia muru berlińskiego minęło już ponad dwadzieścia lat i pewnie większość ludzi ma już za sobą spacer po Polach Elizejskich i zachwycanie się wieżą Eiffla. Nie możemy równać się z globtroterami przemierzającymi chaszcze lasu równikowego, czy alpinistami wspinającymi się na K2, jednak mimo to chcemy opowiedzieć właśnie o tej wyprawie, bo jest pierwsza i od niej wszystko się zaczęło. Od tego czasu trudom dnia codziennego, zawsze towarzyszy pałętające się po głowie myśl: gdzie tu by w tym roku wyskoczyć…???
Jako że nasza noga nigdy wcześniej nie stąpała po rubieżach Zachodniej Europy, to, jako cel wybraliśmy najbardziej znane miasta europejskie. Chcieliśmy nadrobić 20 lat życia i zobaczyć możliwie jak najwięcej za niewielką cenę. Udało się: spaliśmy pod rusztowaniem w centrum Hamburga, przechadzaliśmy się po coffee shopach w Holandii, podziwialiśmy dzieła największych klasyków wiszące w Luwrze, słuchaliśmy Boba Marleya z murzynami w Barcelonie a na koniec opalaliśmy się na Costa Brawa popijając zimną Sangrie. Największym jednak sukcesem tej wyprawy było to, że pokochaliśmy podróże i od tej pory towarzyszami każdych wakacji jest dla nas plecak, marker i kartka papieru, które w połączeniu z odrobiną dobrych chęci, pozwalają nam spełniać marzenia.
Gran Colombia – wyprawa do Wielkiej Kolumbii – Anna Sirojć, Marlena Fornalczyk
Była połowa maja. Jeden sms, pięć minut zastanowienia i decyzja: jedziemy do Ameryki Południowej. Promocyjna cena biletu lotniczego spowodowała, że bez dłuższego zastanowienia podjęliśmy decyzję na wrześniową ekspedycję. Wraz z czwórką przyjaciół zdecydowaliśmy się poznać, zrozumieć, poczuć, posmakować i przeżyć trzy tygodnie w krajach Nowego Świata. Za cel postawiliśmy sobie tereny niegdyś Wielkiej Kolumbii, dziś Wenezueli, Kolumbii i Ekwadoru.
Najpierw był odległy zamysł, potem realny plan. Podczas wyprawy zwiedziłyśmy trzy państwa, przejechaliśmy 6000km i przeżyliśmy niesamowitą przygodę. Zobaczyliśmy zarówno dziką przyrodę, latynoamerykańską kulturę ,ale również kontrast między biedą, slumsami a bogactwem. Z tętniącego życiem i niebezpiecznym Caracas- stolicy Wenezueli ruszyliśmy do Tunji- kolonialnej miejscowości już na terenie Kolumbii. 45% terenu Kolumbii stanowią góry przez co drogi są bardzo kręte i niebezpieczne. Natomiast przepiękne widoki, które nam towarzyszyły podczas ten przejażdzki napajały nas spokojem i ciszą. Następnie pojechaliśmy do siedmiomilionowej Bogoty, gdzie ze szczytu wzgórza Cerro de Monserrate (3160 m) w pogodny dzień można ujrzeć oddalone o ponad 100 km wulkany Kordyliery Centralnej. San Agustin, Villa de Leyva, a także San Cristobal i Cartagena to miejscowości z kolumbijskim klimatem, które ujrzałyśmy. Wspaniałe kolonialne rezydencje z pięknymi, kolorowymi drewnianymi balkonami mieszczą dziś wytworne sklepy, galerie, muzea i restauracje. Tradycyjna kuchnia, kawa, typowe wioski, a’la tropikalne hostele, w dużym stopniu zachowały swój oryginalny charakter.
W Ekwadorze obowiązkowo udaliśmy się do Quito, jednej z najwyżej położonych stolic ( 2850m n.p.m.) oraz 25 km oddalonej miejscowości San Antonio de Pichincha, gdzie znajduje się „Mitad del Mundo” czyli Środek Świata. Pomnik Równika był bardzo okazjonalny z występami dzieci pokazujących tradycyjne tańce ludowe. W drodze powrotnej zajechaliśmy do Otavalo – jedno z najbardziej znanych miast w Ameryce Południowej ze względu na odbywające się tam targi indiańskie, którego tradycje sięgają czasów preinkaskich. Pod Otavalo spotkała nas nieprzyjemna przygoda. Jedna z koleżanek została okradziona z dokumentów m.in. z paszportu, przez te okoliczności pojawiło się dużo problemów, wynikających z faktu, że na terenie Ekwadoru nie było Ambasady RP.
Przemieszczając się na północ, kilka dni spędziliśmy nad Morzem Karaibskim, gdzie wybraliśmy się do Parku Taylora, słynącego z najpiękniejszych plaż wybrzeża karaibskiego, do których można się dostać jedynie poprzez wędrówkę dżunglą. Małymi krokami zbliżaliśmy się do końca naszej wyprawy.
Poznaliśmy trzy różne kraje. Piękne, pełne niespodzianek, pełne urokliwych krajobrazów, przemiłych ludzi, przepięknych gorących plaż. Niesamowite i zaskakujące każdego dnia, ale również niebezpieczne, z ogromnymi miastami, gorące i zacofane.
Rowerowa wstęga Bałtyku – Jan Faściszewski
14 Października zakończył wyprawę Jan Faściszewski, student Geografii Uniwersytetu
Gdańskiego. W samotna podróż rowerowa dookoła Bałtyku wyruszył 20 lipca. Celem było
przejechanie całej linii brzegowej Morza Bałtyckiego, poznanie różnorodności
przyrodniczo- krajobrazowej oraz kulturowej. Przez 81 dni jechał samotnie, niekiedy
w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych (przy silnym wietrze, ulewnym deszczu i
niskiej temperaturze). Na rowerze przejechał 7800 km, spał w namiocie lub pod gołym
niebem. Testował nadbałtyckie drogi, wytrzymałość własnego organizmu oraz sprzętu.
Wyruszył z Gdańska, by przemierzyć dziewięć krajów i poprzez obwód Kaliningradzki,
Litwę, Łotwę, Estonię, Rosję, Finlandię, Szwecję, Danię i Niemcy, wrócić z powrotem
do Polski.
5 kobiet i Gruzja – Agata Blacharska
Pięć kobiet i dwa tygodnie w Gruzji. Głównym celem wyjazdu było dotarcie do, położonej w Wysokim Kaukazie, Swanetii. Jest to region pomiędzy Osetią Południową, a Abchazją, wciąż uznawany za niedostępny i niebezpieczny, o wspaniałej architekturze i tradycjach. A niezwykłe widoki na pięciotysięczniki, czynią tę krainę godną nakręcenia tu którejś z części Władcy Pierścieni. Uczestniczki wyprawy odkrywały także skalne miasta w okolicach Vardzii, błąkały się po zaułkach Tbilisi oraz przemierzyły część Parku Narodowego Borjomi.
Misja Madagaskar – Daniel Kasprowicz
Misja „Madagaskar” rozpoczęła się 24 czerwca tego roku, kiedy w późnych godzinach
wieczornych złapaliśmy pierwszego stopa w kierunku Mediolanu. Wszystko zostało
dopracowane wcześniej: począwszy od zbiórki pieniędzy, wyszkolenia mnie na masażystę
i przedzwonienia do kilku zaprzyjaźnionych osób, kończąc na akcji zebrania maskotek
i przyborów szkolnych dla dzieci z Czerwonej Wyspy. Wyruszyłem z przedziwnym
bagażem, który zaskoczyłby niejednego doświadczonego włóczykija. Razem z Dominikiem,
przyjacielem i towarzyszem podróży, zabraliśmy ze sobą kolejno dwie pary koszulek,
parę spodenek i kosmetyczkę, ponadto trzydzieści kilogramów zabawek zapakowanych w
próżniowe worki oraz piętnaście kilogramów akcesoriów do nauki. Po dwudniowym stopie
przez Europę oraz dwunastogodzinnym locie relacji Mediolan-Nosy Be, przywitał mnie
gorący Madagaskar. Zielone góry obrośnięte palmami i bananowcami, lazurowa tafla
Oceanu Indyjskiego, rozległe lasy kakaowe i plantacje drzew langi-langi niosące
niezwykłe doznania zapachowe, mniejsze i większe pola ryżowe nasuwające na myśl
polskie wsie, bambusowe i gliniane chatki z entuzjazmującymi się na nasz widok
tubylcami, dumnie kroczące garbate krowy Umbi i wreszcie ukochana wioska Bemaneviky
z Sombirano (rzeka) z gromadką cieszących się dzieci. Smakowałem wszystko wzrokiem i
językiem, bo nic nie mogło uciec mojej uwadze. Tripy po okolicznych lasach, rejsy po
bezludnych wyspach, owoce, których nazw nie dało się zapamiętać to wspomnienia z
moich ostatnich wakacji. To z wami chcę się nimi podzielić.
Autostopem ku Wolności – Paweł Bartnik i Aleksander Adamus
20 000 km, 105 dni, 16 krajów, 2 ludzi, 1 idea, tysiąc chwil, wiele
spotkanych twarzy, kilka kultur.
Swoją podróżą globtroterzy chcieli promować idee szeroko pojętej wolności i
wzajemne zrozumienie między kulturami. Trasa przebiegała przez kraje
kojarzące się potocznie z brakiem swobody – takimi jak Iran i Irak. Po
drodze nocowali wyłącznie w namiocie lub u zwykłych ludzi, rozmawiali z
nimi i pytali, co dla nich znaczy wolność i czy czują się wolni.
Symbolicznym rozpoczęciem ich podróży było spotkanie z Lechem Wałęsą –
polskim symbolem demokracji. W trakcie podróży „zwykłych” napotkanych ludzi
poprosili, by dopisywali w dzienniku podróży własne zdanie na temat
wolności. Geograficznym celem wyprawy były Indie. Podróżnicy zmierzali na
audiencję u Dalajlamy, aby on jako ostatni pozostawił wpis w ich dzienniku
podróży na temat wolności. Szyki pokrzyżował Iran, który po problemach
musieli opuścić w 72 godziny i pomimo prób powrotu nie mogli już do niego
wrócić.
Podróż naszpikowana emocjami, marzeniami, męską rywalizacją, bólem,
stresem, uczuciem nirvany, przyjaźnią i nowościami.
Opowiedzą o Irańskich przesłuchaniach, stopowaniu po Iraku, noclegach u
zwykłych ludzi, wpływaniu wpław do portu, momentach kiedy czuje się wolność
na każdym centymetrze skóry, jeździe stopem z kalasznikovem między nogami,
tureckich kochankach, i tak pół godziny:)
Na swojej stronie www.autostopemkuwolnosci.pl chłopaki opisali tylko część z tego co się działo podczas tej wyprawy.
Laos, Tajlandia, Malezja – Agata Zmysłowska
Pewnego majowego popołudnia otrzymałam telefon: „ej Ruda, bilety do Malezji
na wrzesień za tyśczysta! Jedziesz?” „No jasne!”
11 września (jakże sugestywna data), wylecieliśmy z Londynu do Kuala Lumpur,
by przeżyć drugą już z kolei „przygodę życia”.
Przywitał nas gorący i lepki zaduch, który nie odpuścił przez kolejny miesiąc.
Nasza podróż odbyła, jak zwykle, typowo backpackerskim sposobem: znaleźć się w
punkcie docelowym a potem jakoś to będzie.
Zaczęliśmy od Laosu. Zalane drogi, dzika dżungla i rwące wodospady.
Delektowaliśmy się przepięknym zakątkiem świata, do którego, mimo powszechnie
dostępnego internetu i sprzętu elektronicznego, zdawała się nie dotrzeć cywilizacja w
europejskiej formie. Obserwowaliśmy życie ludzi tak inne niż u naszego, w miejscu tak
odległym od Polski.
Tajlandia.Kraj ujął nas pięknem, odrębnością, ludźmi. Wszystko było inne,
często kontrowersyje. Transeksualiści pojawiali sie na każdym rogu ulicy tuż po
zapadnięciu zmroku, obok nich przechadzali się mnisi a staruszki sprzedawały owoce.
Były miasta, które nigdy nie śpią, gdzie alkohol leje się strumieniami a największe
imprezy odbywają się tuz pod murami pałacu królewskiego. Co kilkaset metrów
natrafiało się na architektoniczne cuda, które sprowadzały żuchwy do poziomu kolan.
Były też urokliwe, spokojne zakątki i białe plaże rodem z pocztówek. Zajadaliśmy się
rozlicznymi gatunkami owadów, żab i kolorywch owoców. Były tygrysy i słonie, małpy,
storczyki oraz inne bliżej nieokreślone elementy fauny i flory.
Malezja na powrót przyzwyczaiła nas do europejskiego stylu żucia. Oglądaliśmy
ją z perspektywy szczytów drapaczy chmur i ulic wielkich miast. Odwiedziliśmy
plantacje herbaty i inne eko-uprawy.
Podróż trwała miesiąc…to nadal o długość życia za krótko, lecz wspomnienia i
opowieści aż się palą, by ktoś się nimi podzielił z innymi…
Od Kanady do Australii – Karol Janas
W 2010 wziąłem udział w siedmiomiesięcznym rejsie przez Ocean Spokojny – z
Kanady do Australii, na jachcie Nekton.
Płynęliśmy na jachcie Nekton, który w 2006 roku, jako pierwszy polski jacht
przepłynął Przejście Północno – Zachodnie, za co otrzymał prestiżową
nagrodę Kolosa. Tuż po skończeniu tamtego mroźnego rejsu, ówczesny majtek i
syn kapitana Nektona – Łukasz Natanek stwierdził, że tym razem pora na
cieplejsze rejony. Plan udało się zrealizować po czterech latach.
W maju 2010 roku opuściliśmy Vancouver i skierowaliśmy dziób jachtu w
stronę tropikalnych wysp Południowego Pacyfiku. Stałą część załogi
stanowili kpt. Łukasz Natanek, Henrik Gard i Karol Janas. Odwiedziliśmy
wiele wysp Oceanii, poznaliśmy ich mieszkańców żyjących na krawędzi
pomiędzy odwieczną kulturą ich przodków i zachodnią cywilizacją.
Oglądaliśmy wybory miss wyspy na Markizach. Pływaliśmy z rekinami na
rajskim atolu Fakarava, a na otwartym oceanie łowiliśmy półtorametrowe ryby
mahi-mahi. Na wyspie Palmerston karmiliśmy kury i świnie… kokosami.
Piliśmy tradycyjny napój kava w towarzystwie wnuków kanibali na Fidżi, a na
Vanuatu wspięliśmy się na szczyt aktywnego wulkanu Mt. Yasur. Po
przepłynięciu prawie 9000 mil morskich zakończyliśmy rejs 23 listopada w
Brisbane w Australii.
Afryka dzika- czyli Kenia, Tanzania i Zanzibar po ślubie – Natalia Gwiaździńska
Nie będę oryginalna pisząc, że wszystko zaczęło się od marzeń. 2 lata temu dostałam książkę Doroty Katende „Mój dom na Zanzibarze”. Przeczytałam jedym tchem, od deski do deski i już wiedziałam, że kiedyś tam pojadę. Tylko nigdy nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko. Kiedy pojawiły się możliwości oraz środki na nasz pierwszy tak egzotyczny wyjazd, decyzja była prosta- „Jedziemy do Afryki!”.
Na początku września powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak”, a następnego dnia, szczęśliwi i głodni wrażeń, siedzieliśmy już w samolocie do Nairobi. I tak zaczęła się nasza miesięczna przygoda na czarnym lądzie.
Przemierzyliśmy setki kilometrów, podziwiając dzikość natury, ognistą ziemię, pawiany beztrosko biegające po ulicach, lwy wygrzewające się na słońcu, słonie jedzące drzewa parówkowe, stada zebr magicznych w swojej prostocie barw, tysiące antylop gnu przemierzających sawannę, ospałe krokodyle i hipopotamy, dostojne baobaby i akacje, na końcu lądując na rajskiej wyspie- jaką jest Zanzibar. A tam turkusowa woda
tak, że aż razi w oczy, egzotyczne rośliny, kolorowe rozgwiazdy, rafa koralowa, kangi w całej palecie barw i bezkresne białe plaże, które mieliśmy właściwie tylko dla siebie.
Ale Afryka to nie tylko piękno i zachwyt, to także ogromna bieda, brudne miasta, śmieci wszędzie, gdzie tylko pojawili się ludzie. Mentalność miejscowych, która czasami potrafi doprowadzić do szału. Bo Afryka, to nie miejsce, które kocha się od pierwszego wejrzenia, to nie miejsce dla każdego. Afrykę trzeba zrozumieć, do Afryki trzeba przywyknąć, spojrzeć z perspektywy tubylców. A później we wspomnieniach zostaje już tylko „Pole, pole” (wolniej, wolniej) i „Hakuna Matata” (nie ma problemu, wszystko dobrze).
Indie – Marcin Goraj
Moja samotna wyprawa zaczęła się na początku października i trwała miesiąc, postanowiłem wybrać się śladem moich rodziców do Indii, tyle że oni byli w troszkę innych Indiach bo 30 lat młodszych. Miałem tylko miesiąc czasu i chciałem zobaczyć jak najwięcej, jednak bardzo szybko przekonałem się że aby odkryć Indie potrzeba więcej niż kilka lat. Indie to kompletnie inna kultura niż kultura europejska, więc po przylocie do New Delhi nie skłamie jeśli powiem że doznałem szoku kulturowego…Upał, wszędzie pełno ludzi, smród spalin tysięcy pojadzów, rynsztoków i krowich odchodów. W mojej krótkiej(za krótkiej) prezentacji postaram się po krótce przybliżyć klimat świętego hinduskiego miasta Varanasi oraz małego miasteczka znad Zatoki Bengalskiej-Puri. W międzyczasie byłem też w Nepalu w Himalajach, chociaż góry są miłością mojego życia, opowiem o bardziej przyziemnych miejscach Będzie troszkę o świątyniach o biednych rybakach i lokalnych dzieciach. W Varanasi opowiem o Gangesie i rytualnych ablucjach, fabryce jedwabiu, i paleniu zwłok, postaram się również opowiedzieć o zwyczajach lokalnych ludzi. Dodam również troszkę o(albo nawej więcej niż troszkę, bo to bardzo ciekawe) o ruchu drogowym i zwyczajach kierowców, którzy przyprawiają o dreszcze większość europejczyków. Jeżeli starczy czasu postaram się jeszcze opowiedzieć o Agrze-mieście gdzie znajduje się Taj Mahal, jedna z najpiękniejszych budowli na świecie. Agra w przeciwieństwie do większości Indyjskich miast które widziałem jest obfita w kozy a nie w krowy, wszędzie ich pełno, ale o tym już później
Główny Szlak Beskidzki – Kamil Jachimowski i Monika Wróbel
Dwoje studentów …
Dwadzieścia jeden dni …
Pięćset pięćdziesiąt kilometrów …
MARZENIE od długich lat …
Główny Szlak Beskidzki im. Kazimierza Sosnowskiego
Najdłuższy górski szlak turystyczny Polski.
Od Ustronia do Wołosatego
Przez Beskid Śląski, Żywiecki, Gorce, Beskid Sądecki, Niski aż po Bieszczady.
Podjęliśmy wyzwanie i po 21 dniach udało się nam zdobyć Główny Szlak Beskidzki.
Bywało ciężko ale zarazem wspaniale.
Chcielibyśmy podzielić się z jak największą ilością osób naszą niesamowitą przygodą. Przekazać informacje, doświadczenia i zachęcić do takiej lub podobnej wyprawy.
Przekonać, że każdy może pokonać to co na pozór wydaje się nie do przezwyciężenia.
4 Blondynki i Ruda dookoła Zelandii – Agnieszka Piekło
Nazywamy siebie „4 Blondynki i Ruda” jesteśmy pięcioma dziewczynami w wieku
20 lat i w tym roku zorganizowałyśmy trzytygodniowy rejs dookoła Zelandii (Duńskiej wyspy). Koszt rejsu w całości pokryli sponsorzy. Na prezentacji opowiem jak same baby radziły sobie na niezbyt łaskawym w te wakacje Bałtyku i mam nadzieje udowodnię, że wystarczy chcieć, a wszystko jest możliwe!
Pod baranią skórą – Gruzja 2011– Adam Biernat
Wyjazd do Gruzji marzył mi się od dawna. Wysiadając na lotnisku w Tbilisi, byłem niezwykle podekscytowany, ale także pełen nieskrywanych obaw – w podróż wybrałem się bowiem sam. O ile poruszanie się samemu po terenie zamieszkałym nie nastręcza na ogół większych trudności, o tyle długa i ciężka wędrówka w pojedynkę po górach, które kompletnie pozbawione są infrastruktury i wytyczonych szlaków, jest już niemałym wyzwaniem. W planach miałem samotny prawie dwutygodniowy trekking z Omalo do Kazbegi w górach Wielkiego Kaukazu. Jednak nie tylko po to pojechałem do Gruzji. Wcześniej wiele słyszałem o niesłychanej życzliwości mieszkańców tego górskiego kraju, fascynujących zabytkach i smakowitej kuchni. Z osławioną gruzińska gościnnością spotkałem się już pierwszego dnia. Tatia – Gruzinka, którą poznałem przez „couchsufring” i u której zatrzymałem się w Tbilisi – wraz z rodzicami przygotowała wspaniałą kolację na moje powitanie. Jak się później okazało, był to dopiero przedsmak tego, co mnie w Gruzji miało spotkać. Podczas półtoramiesięcznej włóczęgi doświadczyłem noclegu pod baranią skórą w szałasie u pasterzy wysoko w górach, tradycyjnej gruzińskiej uczty w maleńkiej górskiej wiosce gdzieś na końcu świata, z mistrzem ceremonii zwanym tamadą i słynnymi gruzińskimi toastami, zdobyłem kilka trzytysięczników, stanąłem oko w oko z lodowcem, spałem po sąsiedzku z nietoperzami w opuszczonej średniowiecznej baszcie… Po Gruzji przemieszczałem się głównie pieszo i autostopem. Do domu wróciłem – jakżeby inaczej – również autostopem, co także pełne było niezwykłych przygód.
W pogoni za żonglerką – Rafał Polakowski
Dobrze mieć w życiu pasję. Ludzie zajmują się szachami, fotografią, sportem, tańcem. Ja zajmuję się żonglerką. Pogoń za tą sztuką, dobrą zabawą i nieuleczalna ciekawość świata wypchnęły mnie w czasie ostatnich wakacji na miesięczny wyjazd. Trzy festiwale, trzy tysiące kilometrów, trzy środki transportu i magia nowoczesnego cyrku, która spaja wszystko w jedną całość. Opowieść o tym gdzie, jak i dlaczego tak wspaniale spędziłem ten czas. Gorąco zapraszam wszystkich ludzi o otwartych umysłach na opowieść na świecie, którego istnienia nawet nie podejrzewacie!
Wyprawa Krym 2011 -Kamila Dziemian i Cezary Buszko
Planując naszą wyprawę szukaliśmy miejsca, gdzie moglibyśmy połączyć nasze wyobrażenia o idealnych wakacjach- górska wspinaczka, nurkowanie w morzu, poznawanie odmiennej kultury i próbowanie pysznej kuchni. Wszystko oczywiście opływające ciepłymi promieniami słońca, których w tym roku było tak mało. Krym okazał się strzałem w dziesiątkę. Mieliśmy ogólny plan aby podróżować wzdłuż wybrzeża z północnego zachodu, na południowy wschód. W plecakach namiot, płetwy, treki i kilka niezbędnych rzeczy, ale najważniejsze to otwarte umysły i chęć poznawania świata z uśmiechem na ustach. Podróżowaliśmy każdym możliwym środkiem transportu i spaliśmy w miejscach, w których zupełnie się nie spodziewaliśmy. Chociaż miesiąc czasu to długo, w ogóle nie chcieliśmy wracać. Było to cudowne przeżycie, którym chętnie się podzielimy i być może zainspirujemy parę osób do poznania Krymu.
Indie w pojedynkę – Aleksandra Kożyczkowska
Przemierzyłam Indie od pełnego ogrodów New Delhi poprzez przeludniony Mombaj, piekne wielokilometrowe plaże Goa, współczesne Bangalore i starożytne Hampi. Każdego dnia smakowałam hinduskiej kultury pełnej zaskakujących obyczajów, kontrowersyjnych praw i fantastycznej kuchni.
Indie to kraj kontrastów: gdzie drapacze chmur wyrastają pomiędzy slumsami, a powszechny głód spotyka się z najlepszą kuchnią świata, podarte łachamny z kolorowymi lśniącymi sari i żebracy spędzający cały siedząc na ziemi żując ‘paan’ wśród śpieszących się handlarzy biżuterii. Indie fascynują, szokują i ekscytują.
Każdego dnia doświadczałam sytuacji nieprzewidywalnych, wywierających nie lada emocje. Czasami był to żal, gdy głodne dziecko wykonywało widowiskowe akrobacje w zamian za kilka rupii, strach gdy w mieście gdzie przebywałam wybuchały bomby, zachwyt nad niecodziennymi widokami, zdziwienie na widok krowy leniwie przeżuwającej trawę na środku drogi szybkiego ruchu oraz uduchowienie po weekendzie w Aśramie.
Ulice w Indiach tętnią życiem. Przekrzykujący się handlarze, unoszący się wszędzie zapach przypraw i kurzu, kobiety w sędziwym wieku odprawiające modły, warczące riksze- taki obraz utrzymuje się od godzinn wczesnoporannych po późną noc.
Indie nie pozwalają o sobie zapomnieć.
Mam kilka niezwykłych opowieści w plecaku, więc będzie mi niezmiernie miło mogąc podzielić się nimi z szerszą publicznością!
Birma: zamknięty kraj otwartych ludzi – Marcin Stencel
Birma to jeden z najbiedniejszych krajów na świecie. Utrzymująca się przy
władzy od prawie 50 lat junta skutecznie hamuje reformy demokratyczne i
gospodarcze, w efekcie czego większość obywateli żyje za mniej niż dolara
dziennie…
… jednak jakby na przekór wszystkiemu, w żadnym innym kraju nie spotkałem
ludzi tak życzliwych i uśmiechniętych. W trakcie mojego trzy i pół
tygodniowego pobytu w Birmie miałem okazję chodzić po górach z dawnym
partyzantem Shan State Army, dotrzeć do wiosek plemion Palaung, oddać
pokłony dwóm mnichom zreinkarnowanym jako pytony, odwiedzić strzeżone przez
małpy starożytne jaskinie w okolicach Monywa czy spróbować birmańskiego
autostopu.
Gruzja Autostoptrip – Tomasz Werchowicz, Ania Interewicz
W tą pełną przygód, pokręconą podróż wyruszyliśmy bez konkretnych planów oraz wielkich
oszczędności. Mimo najczęściej pustych kieszeni w 28 dni przejechaliśmy ponad 9 tysięcy
kilometrów, polegając głównie na dobroci innych ludzi i własnym szczęściu. Pierwotnym
celem było dotarcie do Gruzji oraz postawienie stóp na Kaukazie. Udało nam się tego dokonać jednocześnie odkrywając, że to droga sama w sobie jest celem, a każdy kolejny dzień jest nową przygodą .
W trakcie zwiedziliśmy 7 krajów. Nie pędziliśmy na łeb na szyję do samej Gruzji. Piękne
widoki zatrzymywały nas między innymi w rumuńskich górach i mieście Hrabiego Draculi,
tureckim Istambule i wielu innych ciekawych miejscach, które chcielibyśmy zaprezentować
Wam na pokazie.
Kierunek Bliski Wschód – Bogusia Wiese
4 małżeństwa, fikcyjne ;]
1000 kilometrów do najbliższej granicy,
śpiwory,
rewelacyjne humory,
Erasmus
Historia ponad 2 tygodniowej wyprawy na Bliski Wschód, problemy i perypetie
oraz niesamowity zbieg okoliczności pozwolił nam zobaczyć piękny kraj
krótko przed zawirowaniami, które teraz targają Bliskim Wschodem.
Był wschód słońca na pustyni, kawa z kardamonem w arabskim domu i „Ojcze
nasz” w języku Jezusa. Kraj, w którym kultury mieszają się z tradycjami i
przekonaniami. Ciągle niezwykle barwne wspomnienia sprzed roku.
Rejs po wielkiej pętli mazurskiej – Adrian Wiecierzycki
Rejs ten nie był wielką wyprawą, ale skoro piszecie, że cudowne przygody na mazurach również się nadają, to pomyślałem, że może coś wyślę:). Po 20 corocznych rejsach kabinówkami stwierdziłem, że w tym roku czeka mnie kolejny prawie taki sam rejs. Pomyślałem: tak nie może być! W tym roku biorę Omegi. No i zebrałem kilku chętnych, znalazłem Omegi w których da się spać, na topy zamontowałem odpowiednie środki grzybobójcze (bojki) i popłynęliśmy z Rucianego na północ:) Na drodze do Giżycka nie działo się nic nadzwyczajnego, spotykaliśmy tylko zdziwionych ludzi mówiących „ooo ostatni prawdziwi żeglarze!” Raz z powodu ołowianych chmur musieliśmy dobić w Mikołajkach, pani skasowała dwie omegi jako jedną:). Atrakcje zaczęły się gdy wpływaliśmy na Wojnowo. Od razu doło się zauważyć stanowczo mniejszą liczbę jachtów, a dalej było już tylko piękniej. Pierwszą atrakcją była rzeczka łącząca Buwełno i Wojnowo, zwana Głaźną Strugą, występująca w opisach szlaków kajakowych. Po małych problemach ze ściętym drzewkiem udało nam przeciągnąć Omegi do Buwełna. Na obiad wpadły do nas ciekawskie krowy ale jachtów nie dostrzegliśmy. Następnego dnia woda się skończyła i koło brzegu wędkarz z łódki okazał się legendarnym „panem od sklepu”. Pan od sklepu na ciągnik i sąsiada który ma przyczepę. Taki zestaw wozi łódki do Tyrkła, które jest dwa kilometry dalej. Tyrkło to kolejne jezioro gdzie żadko pojawiają się żagle, chociaż nie ma tam żadnej wąskiej rzeczki, żeby wpłynąć ze Śniardw wystarczy złożyć maszt. Barierą są same Śniardwy, których kamienie rozcieły już nie jeden kadłub. Nam szczęśliwie udało się dopłynąć na wyspy. Chyba najbardziej zapachane „dziekie” miejsce na mazurach. Potem już tylko powrót autostradą Bełdan do Rucianego. Mimo, że pływam od zawsze, nie pamiętam ciekawszego rejsu. Z wczesnego dziciństwa pamiętam tylko że szlaki mazurskie kiedyś dużo bardziej przypominały obecne Wojnowo, Buwełno i Tyrkło.
Meksykańska orbita – Michalina Kalenik
Czasem mówimy, to jest dopiero Meksyk!
…Co znaczy?
Dla mnie…to piękno, chaos, ruch, radość, muzyka, różnorodność i sporo skrajności. Całość, choć trochę szalona, daje poczucie szczęścia, inspiruje i pobudza do myślenia. Nie wszystko działa sprawnie czasem irytuje i przeraża, ale gdyby się głębiej zastanowić to chyba o to właśnie w życiu chodzi.
Po pewnym intensywnym dniu zwiedzania jednego ze stanów Meksyku przypadek zdecydował, że o godzinie 12 w nocy zostałam sama na dworcu autobusowym w południowej części stolicy Meksyku-stacji Tasquena. Miejsce, w którym mieszka spora grupa bezdomnych narkomanów, skupiających się na głównym moście w dzielnicy i na obrzeżach dworca. Z ciekawszych punktów jest tam również rynek wypełniony gwarnymi stoiskami z tacos, pizzą, tortas, frijoles, pirackimi filmami i muzyką.
O północy odjeżdża ostatnie metro, którym i tak nie mogłam dojechać do domu, musiałabym się przesiąść, ale ta opcja odjechała razem z wybiciem północy. Dobrym rozwiązaniem byłoby pojechanie autobusem, który znacznie krócej pokonuje tę rasę, jednak problem polegał na tym, że mój pół godziny temu wyruszył w drogę.
Jedynym pozostałym rozwiązaniem było pojechanie taksówką, miałam 70 pesos w portfelu (około 21 złotych). Taksówki w Meksyku nie są drogie, za przejechanie tych 18km powinnam zapłacić około 100 pesos (30 PLN). To znaczy, poprawka, przeciętny Meksykanin powinien tyle zapłacić, ja przez tutejszych przewoźników byłam traktowana jako potentat finansowy z za oceanu. Nie żebym nosiła złote pierścionki, czy diamentowy diadem, ale jasna cera i włosy akurat dla meksykańskich taksówkarzy były wyznacznikiem bogactwa.
Podeszłam do taksówek, obok stali ich właściciele, dwaj wąsaci, grubi Meksykanie palący papierosy. Idąc uśmiechnęłam się do nich oni odwzajemnili uprzejmość, przywitałam się i zapytałam ile będzie kosztował przejazd do Pedregal. Chwilkę mi się przyglądali, zaczęli kalkulować i wyszło im, że… 500 pesos (150 PLN) ! Roześmiałam się i stwierdziłam, że taka cena jest nierealna, że na pewno nie może to tyle kosztować, że mam tylko 70 pesos… Na to oni stwierdzili, że taniej nie uda mi się znaleźć. Grzecznie podziękowałam i poszłam szukać, właściwie nie wiedziałam gdzie, ale jakiegoś rozwiązania. Idąc między straganami nie było oczu, które by mnie nie obserwowały, wokół słyszałam wyłącznie donośne gwizdy i względnie przyzwoite komentarze. Ktoś złapał mnie za rękę, zrozumiałam, że pora się stamtąd zabierać. Doszłam do punktu, z którego odjeżdżają autobusy. Nie było tam nikogo, oprócz jednego sprzedawcy, rozkładającego stoisko z owocami. Wyglądał sympatycznie, podeszłam i zapytałam o możliwości dojazdu. W odpowiedzi stwierdził, że to trochę szalone żebym była tu sama (wow, zaskoczenie), że najbliższy autobus jest za 5 godzin, że jeśli chcę to mogę z nim posiedzieć, a taksówką nie radziłby mi jechać samej.
Nie bardzo mogłam zostać na 5 godzin, ale miałam zdecydowane poczucie, że nawet gdybym trzymała w porfelu te 500 pesos to nie przeznaczyłabym ich na przejazd…
…Finał był szczęśliwy, jak się udało to dłuższa historia, ale po wszystkim znajomi Meksykanie powiedzieli mi, że zachowałam się jak prawdziwa Meksykanka.
Z kolei siostra dowiedziawszy się, że opisałam przygodę rodzicom, zapytała Czy mnie przypadkiem nie (wulgaryzm) żeby im to mówić.
I choć meksykański świat jest inny niż ten dotychczas mi znany to nie potrafię przywołać choćby jednego zdarzenia, które mogłoby sprawić żebym powiedziała że Meksyk nie jest najwspanialszym miejscem na świecie. Żebym nie wracała tam każdego dnia.
Niesycylia znaczy Kampania – Anna Sabała i Piotr Szmyt
W tym roku postanowiliśmy zrobić sobie wakacje w okresie niewakacyjnym tzn. w listopadzie, Wybór padł na Sycylie! Planowo w czasie 18 dni mieliśmy przejechać z Trapani do Rzymu na rowerach. Niestety… Spóźniliśmy się na lot – 3 minuty! Z rowerami, ze wszystkimi rzeczami upchanymi w czterech sakwach rowerowych wylądowaliśmy w rezultacie w Rzymie 29 paździenika. Wsiedliśmy od razu do pociągu do Neapolu, żeby gonić słońce. Neapol przeraził nas ogólnym chaosem – śmieciami, kierowcami samobójcami. Trafiliśmy nocą, jadąć krętą drogą na klifach kilkadziesiąt metrów nad poziomem morza do jednego z najpiękniejszych miasteczek południa Positano. Wybrzeże Amalfijskie sprawiło, że poczuliśmy się jak w pełni lata, lazurowe morze, nieustanne słońce, ciepła woda, a najlepsze, że turystów w ogóle nie było. W Acciaroli, dogoniła nas burza i sztorm na morzu. Gotując obiad na ryneczku miasteczka, miejscowy trochę „nierozgarnięty” chłopak zaprosił nas, żebyśmy spali u niego w ogrodzie – poznaliśmy jego70-letnich Madre i Padre, kosztowaliśmy kasztanów, piliśmy domowe wino i zaśmiewaliśmy się z włoską Familią. W końcu zorientowaliśmy się, że nie dojedziemy na rowerach na Sycylię, i wjechaliśmy w góry. Wjeżdżaliśmy do małych górskich miasteczek, zupełnie różnych od nadmorskich, na wieczornych i porannych cappuccinach poznawaliśmy ludzi i jechaliśmy dalej. W najgorszym momencie przeprawy przez przełęcz złapaliśmy autostop z dwoma rowerami! Spędziliśmy wieczór w spelunce dla tirowców przy stacji beznzynowej z naszym Wybawicielem Domenico i jego kolegami. Wróciliśmy do Neapolu na trzy dni, gdzie mieszkaliśmy u Turka, Rosjanki, dwóch Węgrów i czterech Chińczyków. W Rzymie przyjęli nas z otwartymi rękami manifestanci z 15 października w ich obozie okupacyjnym Campady.
Każdego dnia nie wiedzieliśmy gdzie znajdziemy się następnego, każdy dzień był niesamowitą niespodzianką. W listopadzie spaliśmy prawie codziennie pod namiotem, rozkoszowaliśmy się słońcem i pedałowaliśmy, pedałowaliśmy, pedałowaliśmy… W sumie zrobiliśmy ok. 700 kilometrów na rowerze w góre , w dół w góre, w dół…
Organizator:
Akademickie Centrum Kultury UG „Alternator”
Kulturalny Kolektyw
Uniwersytetu Gdańskiego
www.ack.gda.pl
e-mail: kk@ug.edu.pl
tel. (58) 523 24 50
Znajdziesz nas również na facebook.pl/ackalternator
Sponsorzy:
Więcej informacji:
tel. (58) 523 24 50
e-mail: kk(@)ug.edu.pl