Western. Klasyka i konteksty.

Część II: Gatunki filmowe

DYLIŻANS (Stagecoach)
23 marca 2004 r.

Reż.: John Ford
Scen.: Ernest Haycox, Dudley Nichols na podstawie opowiadania „Dyliżans do Lordsburg” Ernesta Haycoxa
Zdj.: Bert Glennon, Ray Binger
Muz.: Leo Shuken, John Leipold
Wyst.: John Wayne, Claire Trevor, John Carradine, Andy Devine, George Bancroft, Thomas Mitchell

USA 1939

Jednomyślnie uznany za najwybitniejszy klasyczny obraz westernu tradycyjnego jest jednocześnie dziełem stanowczo nie mieszczącym się w tak przyjętym określeniu. Niewątpliwie, to najczystszy konstrukcją i najbardziej dynamiczny realizacyjnie reprezentant kanonów gatunku, ze wszystkimi postaciami komedii dell’arte amerykańskiego Zachodu, z osią dramaturgiczną podróży zmieniającej się raz w ucieczkę, raz w poszukiwanie, raz w pogoń,
z niedoścignioną sekwencją ataku Indian, z motywami szlachetnego złoczyńcy i sprawiedliwej zemsty.
Dokładniej przeanalizowany „Dyliżans” okazuje się nie tyle widowiskiem, ile kameralnym dramatem ludzi w sytuacjach szczególnych, wzorcowo zamkniętym konstrukcyjnie i zachowującym starannie regułę trzech jedności: stanowi zatem zamierzoną nobilitację gatunku.

Oto ścigany jako przestępca, ale uczciwy kowboj; praworządny szeryf; wiecznie pijany lekarz; brzemienna żona kapitana oddziału ścigającego Indian; bankowy defraudant; dobrze urodzony szuler; komiwojażer spirytualiów; dziewczyna lekkich obyczajów, ale gołębiego serca – wszyscy jadą dyliżansem, ponaglani okolicznościami. Wiadomo, że podróż będzie niebezpieczna: w okolicach krążą desperacko walczący z białymi Apacze. Dochodzi do walki, podczas której ujawnione zostają faktyczne cechy poszczególnych podróżników, do tej pory skrywane pod maskami pozorów i stanowisk społecznych. Psychologia postaci jest nie tylko precyzyjna, ale i prawdopodobna, odkrywana z dużym poczuciem humoru. Rytm filmu można określić jako naprawdę bezbłędny, co szczególnie jest widoczne w sekwencji ataku na dyliżans, kiedy to ogólne plany szaleńczej pogoni i ucieczki przeplatane są portretami pasażerów pojazdu. W momentach, gdy stłumieniu ulega amplituda napięcia, Ford potrafi być liryczny i prawdziwie poetycki; nastrój często jest wydobywany przez niego kunsztownym montażem asocjacyjnym. Ta staranność i powaga podejścia do tematu pozwoliły nadać rangę pospolitemu dotąd rodzajowi kina popularnego: w „Dyliżansie” konwencja zamieniła się w prawdę. Film uważać można za punkt przełomowy pomiędzy poetyką westernu konwencjonalnego a realistycznego. Ten ostatni, odwołujący się do prawdy obyczajowej i wewnątrzludzkiej panować będzie w latach 40.; pojawienie się „W samo południe” rozpocznie piętnastoletnią epokę nadwesternu psychologicznego, który sięgnie przede wszystkim do opisu zróżnicowanych racji moralnych; z końcem lat 60., pod wyraźnymi wpływami włoskimi, pojawią się western biologiczny i burzący mity antywestern, które podkreślać będą w działaniach na Dzikim Zachodzie głównie utylitarną bezwzględność, a w swojej poetyce – naturalizm. (na podst. „Kino – wehikuł magiczny”, tom 1)

TRUPOSZ (The dead man)

Reż.: Jim Jarmusch
Scen.: Jim Jarmusch
Zdj.: Robby Müller
Muz.: Neil Young
Wyst.: Johnny Depp, Gary Farmer, Robert Mitchum, Crispin Glover, Mili Avital, John Hurt, Lance Henriksen, Micheal Wincott, Gabriel Byrne, Iggy Pop

USA 1995

 

Pierwsze krótkometrażowe filmy o Dzikim Zachodzie pojawiły się w Ameryce już w 1898 roku – western jest więc gatunkiem niewiele młodszym niż samo kino, gatunkiem, w którym legenda i historia zrosły się nierozerwalnie. Fundamenty mitu stworzyła XIX – wieczna powieść westernowa, generująca określone schematy i niekoniecznie wierna prawdzie historycznej. Western szybko stał się gatunkiem uwikłanym w schematyzm i powtarzalność rozwiązań. Na przełomie lat 60. i 70. powstaje „kwaśny western”, związany z takimi nazwiskami jak Sam Pekinpah, Monte Hellman, Sergio Leone, Sam Raimi.
W „kwaśnym westernie” miejsce romantyki i mitu zajmuje cierpka ironia i brutalna przemoc. W opinii niektórych krytyków „Truposz” jest spóźnioną kontynuacją tamtych wizji. Sam reżyser przyznaje, że western, zwłaszcza w swoim głównym nurcie, nie należy do jego ulubionych gatunków, gdyż idealizuje swoich bohaterów i stara się narzucić widzowi własny kod moralny. Realizując „Truposza” Jarmusch użył więc gatunku jedynie jako punktu wyjścia, jego zamiarem nie była , jak sam twierdzi, dekonstrukcja. Film zaczyna się konwencjonalnie, wręcz kliszą – młody człowiek jedzie na Zachód, by tam odnaleźć swoją przyszłość. To, co się dzieje z nim później, łamie klasyczne reguły, uświadamiając widzowi, że jego horyzont oczekiwań powinien ulec modyfikacji. Dodatkowym czynnikiem wzmacniającym uczucie obcości jest intencjonalne użycie czarno-białej taśmy – wskazuje to na wyraźne nawiązanie do filmów z lat 40. Jarmusch unika w ten sposób familiarności, która mogłaby zniszczyć halucynacyjne wrażenie, jakie pragnął osiągnąć. Uczucie „zadomowienia” w pejzażu, jak i zbyt szybkie, łatwe „wchłonięcie” filmu przez widza, byłoby sprzeczne ze stanem psychicznym głównego bohatera. Wkracza on bowiem w świat nieznany i wrogi, w którym pewne są jedynie samotność i niezrozumienie. Podróż jaką odbywa przez cały film tytułowy truposz – William Blake – jest podróżą na wskroś duchową, prowadzącą niemalże do iluminacji. Bohater balansujący na granicy życia i śmierci, pokonuje kolejne etapy wtajemniczenia w śmierć, obserwujemy powolny proces dezintegracji jego osobowości, który de facto okazuje się uzyskiwaniem świadomości „wyższego rzędu”. Największą niespodzianka jest w „Truposzu” zaskakująca postać Indianina o charakterystycznym imieniu Nobody, który cytuje utwory Williama Blake’a – poety-mistyka. Spełnia on w filmie rolę duchowego i faktycznego przewodnika głównego bohatera, przewodnika, który prowadzi go do krainy umarłych ku ostatecznej, uwalniającej od rzeczywistości transgresji. W „Truposzu” galeria kuriozalnych postaci , w toku filmu, nieustannie się powiększa – mamy więc groteskowe postacie płatnych morderców, demonicznego właściciela fabryki, w której chce pracować Blake – w tej roli legendarny Robert Mitchum – niemal żywa karta historii kina, a także grupkę kanibali, tworzących rodzinkę „z piekła rodem”. Oglądany na ekranie świat jest z całą pewnością brutalny – Jarmusch przedstawia jednak przemoc w sposób, który wywołuje u widza uczucie zakłopotania i dyskomfortu. Taki sposób obrazowania jest rewersem estetyzującego sposobu ukazywania przemocy, charakterystycznego m.in. dla kina Tarantino czy Pekinpaha. Wbrew pozorom „Truposz” nie jest typowym filmem kontestującym w kostiumie westernu. Podobnie jak w swoich poprzednich filmach nie narzuca on widzom żadnej konkretnej – zbiorowej czy osobistej ideologii – ideologii. Polemizuje z konwencjami, lecz nie stanowi to głównego celu ani tematu filmu. Chociaż „Truposz” zawiera kilka zabawnych scen, uznanie filmu za parodię również upraszcza i banalizuje jego widzenie. Reżysera interesuje przede wszystkim jedna z podstawowych cech kina, jaka jest zdolność podnoszenia realności do wymiaru nadrealnego. „Truposz” jest dziełem na wskroś autorskim, prowadzi grę intertekstualną, ale jest ponad wszystko oryginalną, niezwykle osobistą wypowiedzią twórcy. (na podst. E.Wiącek, „Mniej uczęszczane ścieżki do raju. O filmach Jima Jarmuscha”)

Bilety:
ulgowe:
8 zł jedna odsłona
12 zł karnet na dwie odsłony
20 zł karnet na cztery odsłony     normalne:
10 zł jedna odsłona
15 zł karnet na dwie odsłony
25 zł karnet na cztery odsłony

Kontakt
DKF Miłość Blondynki
ul. Wita Stwosza 58/2
tel. (0.58) 5529450, 5529300
dkf@univ.gda.pl
www.dkf.pl

Public Relations
(0)505 258 828
pr-ack@univ.gda.pl