Co gdyby szkoła magików mieściła się w Toruniu? A w drodze do niej pani z Warsu rozdawałaby uczniom hot-dogi z Żabki? Jak wyglądałaby kultowa opowieść naszego dzieciństwa przeniesiona do Polski? Na to pytanie odpowiadał Teatr UG Standby Studio w Fabryce Kultury w Redzie, gdzie wystawili „Henryka Pjotera i diabelskie nasienie”, czyli polską parodię „Harry’ego Pottera”. Na scenie mogliśmy zobaczyć aż troje aktorów debiutujących w szeregach Standby Studio. Jednym z nich był Błażej Zawadzki – odtwórca roli Alberta Pjotera, czyli syna Henryka. Błażej entuzjastycznie podzielił się swoimi odczuciami.
Magdalena Bródka: Cześć, Błażeju. Co porabiasz na co dzień?
Błażej Zawadzki: Jestem studentem I roku Biologii medycznej. To intensywny kierunek, sporo czasu spędzam na nauce, ale jest to dokładnie to, co chciałem studiować. Gdy pojawiłem się na uczelni po raz pierwszy, miło zaskoczyłem się atmosferą i ludźmi, z którymi mam studiować przez najbliższe 3 lata. Często pomagamy sobie i wspieramy się podczas trudniejszych tygodni. Poza życiem uczelnianym uwielbiam górskie wycieczki, czego strasznie brakuje mi w Gdańsku. Jestem z Jeleniej Góry, więc rodzice zabierali mnie w góry raz na miesiąc, jak nie częściej. Uczę się też języków. Zawsze pasjonowały mnie podróże po świecie i wiem, że nauka języków na pewno mi się kiedyś przyda.
MB: A jak zainteresowałeś się teatrem?
BZ: Wszystko zaczęło się w sumie w liceum. Gdy skończyłem szkołę muzyczną, nie wiedziałem, co dalej robić. Dzięki znajomemu odkryłem teatr młodzieżowy w moim mieście, do którego dołączyłem. Kiedy szedłem na studia, wiedziałem, że teatr jest tym, czemu chcę poświęcić większość wolnego czasu.
MB: Jak to jest grać w parodii jednej z najsłynniejszych książek na świecie?
BZ: Powiem ci, że to było dość ciekawe doświadczenie, bo czytając tekst nie sądziłem, że to będzie aż tak zabawny spektakl. To zasługa całego zespołu, na próbach zawsze dawaliśmy z siebie 100%, żeby zagrać jak najlepiej. Poza tym miło było wrócić do tego magicznego świata, którego byłem wielkim fanem, kiedy byłem młodszy.
MB: Podoba ci się, że jest to parodia? Uważasz, że wnosi to jakąś wartość, czy może lepiej byłoby wiernie przenieść książkę na scenę?
BZ: Szczerze uważam, że parodia byłaby bardziej udana od oryginalnej sztuki dzięki swojemu przekazowi pod przykrywką komedii. W spektaklu, pomimo tej parodiowości, można dostrzec wiele poważnych wątków, takich jak relacja ojca z synem, czy chęć bycia zaakceptowanym przez innych. W oryginale wątki te wysuwają się na pierwszy plan, a sama sztuka jest bardziej poważna, przez co widz podświadomie jest przygotowany na cięższe tematy. W „Henryku Pjoterze…” widzowie przyszli na spektakl, oczekując zwykłej komedii, a dostali historię wbijającą w fotel.
MB: Jak opisałbyś swoją postać – Alberta?
BZ: Alberta można określić jednym słowem: zagubiony. Przez cały spektakl widać, jak próbuje się odciąć od ojca tylko po to, by odnaleźć własną drogę życia. Też nie można mu się dziwić – jednak wszyscy oczekiwali, że będzie dokładnie taki jak ojciec, a on nie był w stanie w stanie tego udźwignąć. Albert nie przeszedł spektakularnej przemiany, ale widać na przykładzie zawiązywanego buta, że stara się iść przed siebie.
MB: Czy czułeś na sobie presję, grając tak dużą rolę?
BZ: Tydzień przed premierą nie mogłem się na niczym skupić, właśnie z powodu presji, żeby zagrać to w najlepszym wykonaniu. Żeby zagrać Alberta dobrze, oddać wszystkie emocje i rozwój tej postaci, trzeba być rozluźnionym a tego właśnie mi brakowało. Jednak tuż przed samym wejściem na scenę poczułem niesamowitą ekscytację faktem zagrania przed publicznością, co pozwoliło mi rozluźnić się w ostatnim momencie. Z perspektywy czasu sądzę, że za bardzo się stresowałem tym wszystkim, ale cieszę się, że w kluczowej chwili dałem radę wyjść pewnie na scenę.
MB: Co było dla ciebie najtrudniejsze w pracy nad tym spektaklem? Co było najbardziej emocjonujące?
BZ: Początkowo bałem się, że najtrudniejsze w pracy będzie dogadanie się z resztą zespołu, jako że jestem najmłodszy i najmniej doświadczony. Ale zostałem przyjęty jak do rodziny, z czego się naprawdę cieszę, bo wiem, że są tam ludzie, z którymi mogę porozmawiać na wiele tematów. Dlatego też uważam, że w tym spektaklu była widoczna chemia między wieloma postaciami. A najbardziej emocjonujące? Próba wcielenia się w tego zagubionego chłopaka, który wie, że przez całe życie jest porównywany do ojca. Czasem dzięki takim rolom człowiek sam zaczyna się zastanawiać, w którą stronę powinien podążać i jak powinien się zachowywać.
MB: Co daje ci teatr?
BZ: Trudne pytanie, bardzo trudne. Bo teatr jest dla mnie miejscem, gdzie mogę być naprawdę sobą, dzięki czemu łatwiej okazać wszystkie emocje. Dla mnie w teatrze nie chodzi o to, żeby grać te emocje, tylko je ujawnić i dołożyć do potrzebnej sceny – emocja po emocji. Wtedy czuję, że to, co gram, jest prawdziwe, a ludzie oglądający ten występ sami poczują mój śmiech i moje troski. Dzięki teatrowi można zrozumieć wiele sytuacji z perspektywy innej osoby, teatr może być też terapią na zamykanie się na świat.
MB: Występ w Redzie był twoim debiutem w szeregach Standby Studio. Jak go wspominasz?
BZ: To był intensywny dzień, w dobrym znaczeniu. Z samego rana wybrałem się do Sopotu, by trochę ochłonąć i przygotować się psychicznie. Gdy dotarliśmy do Redy koło godziny 15, byłem całkowicie zdekoncentrowany tym, co się dzieje. Jednak gdy zgasło światło, poczułem, że wszystko tego dnia się uda i powinienem pewnie wejść na scenę. To wszystko minęło mi bardzo szybko. Skupiałem się na postawie i charakterze mojej postaci, by to wszystko było idealnie wyważone. Dzięki współpracy wszystkich osób zmiany scenografii były szybkie i udane, czego najbardziej się obawialiśmy przez mało miejsca za kulisami. Wiem, że gdyby nie Jędrek Rumak i jego Henry, nie wyciągnąłbym tyle ze swojej postaci ale najbardziej muszę podziękować Jankowi Orzulakowi, który poprowadził każdego aktora przez jego postać, dawał cenne wskazówki i p0omój mi w ciągu zaledwie pół roku mocno rozwinąć się scenicznie.
MB: Chciałbyś dodać coś od siebie?
BZ: Chciałbym podziękować całej grupie za włożony wkład w pracę nad spektaklem, bo uważam, że serca widzów skradły głównie postaci drugoplanowe. Chciałbym podziękować reżyserowi za kierowanie pracami nad spektaklem i aktorami, bo na każdej próbie był zaangażowany i pewny swojej wizji na „Henryka…”. Ale chcę podziękować też wszystkim, którzy przyjechali do Redy, by zobaczyć spektakl, bo to dla nich przygotowywaliśmy się tyle czasu i to oni są osobami, dzięki którym sztuka może rozwijać się do przodu.
Najbliższa okazja do zobaczenia „Henryka Pjotera i diabelskiego nasienia” – 19 marca (wtorek) o godzinie 19:00 w Teatrze Miniatura w Gdańsku!